Łowy i głód
nigdy się nie kończą

niedziela, 22 lutego 2015

Od Alfiego

Alfie stronił od członków watahy, wolał chodzić własnymi ścieżkami, więc nikogo nie zdziwiło, że od dwóch tygodni nie pojawiał się w ich stronach. Owszem, był w mieście, jednak pragnął poczuć smak wolności, tak jak kiedyś. Dlatego ponownie wcielił się w samotnika, kiedy przemierzał ulice w poszukiwaniu tańszej bądź droższej rozrywki. Jego wesołe, zielone ślepia błądziły po budynkach i jarzących się, neonowych szyldach, a on sam kroczył pewnym, sprężystym krokiem po chodniku, z dłońmi w kieszeniach i podśpiewując pod nosem "it's my life". Klub do którego dziś miał zamiar wpaść, trudniący się najlepszym striptizem w mieście, dziś został niestety zamknięty. Najpewniej był nalot władz, którzy ujrzeli narkotyki bądź inne nielegalne działania tego miejsca, ale Alfie wiedział, że jutro ponownie drzwi będą stały otworem. Oni zawsze umieli się wymigać od odpowiedzialności. Tak jak on sam, tyle, że on wykorzystywał do tego urok osobisty i spryt. Zawsze udawało mu się wyjść cało z opresji, a co najważniejsze - bez niczyjej pomocy. Nie ciągnęło go do innych. Ani do wilkołaków, ani do ludzi, nie chciał mieć przyjaciół, stałej dziewczyny, rodziny. Nie pragnął posiadać bliskich, tak więc nie był w zażyłych relacjach ze swą watahą, choć ich lubił. Znaczy nie wszystkich, jednak znaczącą większość. Czemu więc nie spędzał z nimi czasu? Był typowym przywódcą, jakby się nie starał i tak się przyłapywał na pełnieniu funkcji alfy, a wcale nie polegało to jedynie na rządzeniu się.
Przeczesał włosy dłonią, wkraczając do jakiegoś baru, jednego z tych co przy barku siedzą starsi mężczyźni, zalewając smutki wysokoprocentowym alkoholem w akompaniamencie starych piosenek Iron Maiden. Usiadł pomiędzy nimi, zamawiając whisky i postanowił nieco się ponudzić, szukając jakiejkolwiek okazji do zabawy. Widocznie wybrał kiepskie miejsce - oprócz bójki o rozlane piwo nic się tutaj nie działo. Jak nuuuudnooooo. Szybka decyzja, jeszcze parę shotów i idziemy w miasto, by dobrze się bawić przez resztę nocy. I tak godzinę później, podpity i szukający wrażeń mężczyzna ponownie wylądował w mieście, jednak tym razem krążył po jego najbardziej imprezowej ulicy, niczym sęp czekający na jakąś okazję. Czujne oko wypatrywało ofiary, czyhając na bezbronną, samotną dziewczynę, którą mógłby dziś pozbawić tej niewinności, a rano zniknąć jak kamień w wodę, pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienie uwodzicielskiego uśmiechu, niskiego głosu i głodnych, zielonych oczu, naznaczając jej ciało malinkami. Był drapieżnikiem doskonałym: wiecznie głodnym i nie przepuszczającym żadnej okazji, zawsze dostając to, czego pragnie. Nie mógł wyładowywać emocji w inny sposób, morderstwami mógł się łatwo zdradzić, za to masowy podrywacz furory nie robił. I tutaj, w ludzkim świecie wypełniał swą powinność. Dominował innych jak alfa, dopadał ofiary jak sprinter, czasem działał w grupie - ze skrzydłowym, czyli naganiaczem. Każdy element jego życia idealnie pokrywał się z tym wilczym, jego dzikość była widoczna w każdym momencie jego życia. Dziś nie dane mu było zapolować, bowiem łowy przerwał inny wilkołak. Był z jego stada, przez co nie mógł tak zwyczajnie go zignorować i sobie pójść, ponieważ nie wypada. Pierw go wyczuł: wilczek stał pod wiatr. Westchnął głośno i postanowił sprawdzić ten trop. Dość szybko na swojej drodze spotkał...

Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by TYLER