Zwinnie lawirując między tłumem ludzi Effy rozmyślała o swojej decyzji dołączenia do watahy. Czy to był na pewno dobry pomysł? W sumie miała to gdzieś, tak jak swoją pozycję w stadzie. Do szczęścia nie był jej potrzebny szacunek ze strony bandy wariatów. Uległa alfa, psychiczny beta, ruda masochistka, wredna suka, zagubiony w świecie aktorzyna, pedałowaty piosenkarz od siedmiu boleści i tym razem szalona suka. Bardziej rozmaitej mieszanki nie widziała. Czy tylko ona była ponad to? Nie przejmowała się ludźmi potrafiła postawić na swoim, jednocześnie nic nie robiąc sobie? Nie nawet ona tak nie potrafiła W ostatniej chwili wyminęła starszą panią, by zahaczyć bransoletką o koszulkę jakiegoś chłopaka i rozerwać i t-shirt i piękną ozdobę na dłoń. Chłopak zatrzymał się, podobnie jak ona, schylił się po bransoletkę i groźnie popatrzył na dziewczynę. Effy nie spuściła wzroku, a już zwłaszcza, kiedy zorientowała się, że ma do czynienia z największym leniem w jej nowej społeczności, piosenkarzem od siedmiu boleści. Udawała skruszoną jednocześnie pokazując, że nie zamierza ulec. Bawiło ją patrzenie na ludzi, więc tylko uśmiechnęła się widząc grymas wściekłości na twarzy wilkołaka.
- To chyba twoje. - warknął, podając zepsutą bransoletkę dziewczynie. Wzięła ją, oczywiście nic nie mówiąc. - Mogę tylko wiedzieć, czemu, do chuja, zniszczyłaś mi koszulkę?! - pokręciła głową, będąc rozbawioną jeszcze bardziej. - Nigdy nic nie mówisz?! - znów pokręciła łepkiem. - To może chociaż podasz mi swoje imię? - po raz kolejny odmowa.
Effy tylko uśmiechnęła się szeroko, popatrzyła wzrokiem psychicznego mordercy na chłopaka, który swoją drogą mimowolnie się skulił i wróciła na swoją drogę.
<Harry?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz